środa, 18 lipca 2012

Znowu wypatruje piątku

Kolejny raz czekam z utęsknieniem na piątek, kiedy wyjdę z domu i pojadę zatłoczonymi ulicami do centrum miasta do ambulatorium na kolejną dawkę chemii. Liczę, że obejdzie się bez większych niespodzianek w postaci obniżonych białych krwinek itp. Moi przyjaciele, bliscy, rodzina, znajomi, którzy towarzyszą mi każdego dnia w chorobie na tyle już je zaczarowali, że nie odpuszczą - jestem pewna i mogę nawet robić zakłady ;-)

Tym razem spędziłam w szpitalu całe cztery dni. Byłam pewna, że będzie jeden dzień krócej, ale to wyjątkowo za pierwszym razem byłam trzy dni, teraz klinikę opuściłam zgodnie z założeniami - ku mojej rozpaczy. Bo zdążyłam się w poniedziałkowy poranek już nawet spakować i ubrać! A tu z powrotem z zaciśniętymi zębami...

Pisałam ostatnio, że mnie wymęczyła chemia - głównie dolegliwościami żołądkowymi. I nie chodzi o wymioty, bo tych na razie mi oszczędzono, ale o mdłości, które non stop mi towarzyszyły. I myślę, że owszem - pewnie chemia tutaj odgrywa role, ale większą przypisałabym psychice, a konkretniej podświadomości. Bo dlaczego odrzuca mnie od wszystkiego, co pochodzi z menu szpitalnego - nawet od dobrego chleba czy oryginalnie zapakowanego serka waniliowego, a zjadam z apetytem niemal identyczny chleb przyniesiony przez męża? Każdy zapach szpitalny nie jest mój i wszystkie są złe, budzą mdłości. A przecież ja świetnie wiem, że szpital + chemia = droga do zdrowia. I jestem pierwsza w kolejce do leczenia, pierwsza przebieram nogami do wyzdrowienia. A tu głowa jakby przekręcona z innego odwłoku... łysa, może dlatego? ;-)

Znalazłam w aparacie obfotografowane zdjęcia szkiełek z wycinkiem z biopsji. Wrzucę jutro!

2 komentarze:

  1. Ech to czekanie...
    Mocno ściskam Kasiu! :-***
    MS

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasia, trzymam kciuki za Ciebie, widzę, a raczej czytam, że warsztat pisarski cię nie opuszcza, to dobrze, zawsze to jakieś odreagowanie... Hm, będę czytać

    Kasia, a Ty moja ciocia

    OdpowiedzUsuń