I nie chodzi mi o tęsknotę za weekendem i zmęczenie pracą, nie tym razem :)
W piątek:
- stawiam się w przychodni na badaniu krwi - cieszę się na samą myśl o wyjściu z domu, makijażu - pomyślałam, że dopóki mam rzęsy, to będę je malować, a co! ;) Przyjemność sprawia mi nawet perspektywa jazdy samochodem w upalne południe do centrum miasta. Siedząc non stop w mieszkaniu można znieść jajko. Kwo kwo kwo...
- piątek to ostatni dzień w tym cyklu chemii, kiedy jem sterydy. Mają sporo minusów - ogromny apetyt, księżycowa twarz (dosłownie okrągła jak piłka) i niestety, najbardziej upiorny - trądzik, który mam na szyi, kawałku dekoltu i za uchem. Okropieństwo! Liczę, że po odstawieniu to ostatnie odpuści na chwilę.
Każdy dzień spędzam w miarę normalnie - wstaję, pracuję, gotuję, krzątam się po kuchni itp. I odkrywam, że prawie wszystko wygląda inaczej. Wstawanie jest przyjemne, praca - bez niej zwariowałabym zupełnie, to ona mnie trzyma w pionie, gotowanie - oooo, chciałabym przerzucić zaniedbanego bloga kulinarnego z bloggera na wordpress, z własną domeną i hostingiem. To mój sposób na twórcze wykorzystanie wilczego głodu posterydowego - czy się uda, wyjdzie w praniu :)
Inna też jest wizja przyszłości. Bardzo ostrożnie o niej myślę. Na razie ogranicza się do piątku :)
przebieram nóżkami w oczekiwaniu na bloga kulinarnego...
OdpowiedzUsuńzuzik
cóż, choroba pokazuje jak piekny jest świat. i jak przyjemne są codzienne nielubiane dotąd obowiązki. oby do piątku. :)norka
OdpowiedzUsuńCzekamy, więc do piątku. A z siedzenia w domu niestety nie ma jajek. Gdyby było inaczej - to ja mogłabym sprzedawać hurtowo do supermarketu:)
OdpowiedzUsuńHahahah, padłam! :D
UsuńAle gdyby tak się sprężyc... ;-)