Zadzwoniła do mnie wczoraj pani z przychodni, w której wykonywany jest PET z informacją, że mam się zgłosić dzisiaj na 12.45. Tak więc rano spakowałam torbę wg zaleceń - 3 półlitrowe butelki wody niegazowanej, gruby sweter i legginsy (podczas badania jest chłodno) - bez elementów metalowych. No i do tego post, bo co najmniej sześć godzin przed badaniem nie należy jeść.Następnie biegiem do kliniki po skierowanie, a tam u docenta drukarka ześwirowała. Śmiał się, że to ja ją zepsułam. Na początku ucieszyłam się ze swojej mocy na odległość, ale później przestało być śmiesznie. Klinika uniwersytecka i sprzęt, na którym nie da się pracować. Po kilkudziesięciu minutach wreszcie udało się ponownie uruchomić komputer i wydrukować skierowanie. Udałam się prosto na badanie. A tam zaskoczenie - nie będzie dzisiaj PETa. Bo stan zapalny po wkłuciu, bo boli gardło, bo kaszel itp. I zapewne wszystkie węzły chłonne w okolicy są powiększone i zabsorbowałyby promieniotwórczy izotop, przez co wynik nie byłby wiarygodny. Bo który z nich jest powiększony od stanu zapalnego, a który od choroby? Przyznałam lekarzowi kwalifikującemu do badania rację. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu dojdę już do siebie i znajdzie się dla mnie jakiś termin.
PS.Niewiele rzeczy tak męczy jak ten cholerny katar. Już zapomniałam, jaki może być upierdliwy :-/
wtorek, 18 września 2012
piątek, 14 września 2012
Zagadka...
Przepraszam za publikowanie nieestetycznych zdjęć, ale padłam dziś trupem jak to zobaczyłam... Zgadniecie, co to jest? Najistotniejszy jest ten element na dole - czerwona kropka na wielkiej guli :-/
Komórki macierzyste i afereza
Mobilizacja komórek macierzystych
Dzisiaj byłam w klinice na zabiegu o nazwie afereza, czyli na pobraniu komórek macierzystych z krwi obwodowej. Krew obwodowa zawiera 100 razy mniej komórek macierzystych niż szpik, więc już kilka dni wcześniej wstrzykiwałam sobie w brzuch (tzn. małż to robił) zastrzyki Neupogen, tzw. czynnik wzrostu, który przesuwa komórki macierzyste ze szpiku do krwi (tzw. mobilizacja komórek). Pierwszy zastrzyk wzięłam tydzień temu w piątek rano i potem dwa razy dziennie o 7 i 19. Następnie od poniedziałku zgłaszałam się rano o godzinie 8 na oddział transplantologii, gdzie sprawdzano morfologię krwi i lekarz ustalał, czy jest już wystarczająco dużo odpowiednich komórek. We wtorek zostałam w szpitalu, ale nie na aferezę, lecz na przetoczenie krwi, bo okazało się, że hemoglobina spadła do poziomu 7.0 i faktycznie - zaczynałam się czuć bardzo słabo. W nocy z wtorku na środę poczułam specyficzne łupnięcie w lędźwiach - podobne jak przy zastrzyku z Neulasty, oznaczające, że zastrzyk zaczyna działać. Lekarz od aferezy powiedział, że będziemy pobierać komórki w czwartek, a lekarz prowadzący powiedział ku mojej ogromnej radości, że ma mnie już dość i do godziny mam zniknąć ze szpitala i stawić się dopiero jutro :))) Dodam, że zaskoczyła mnie reakcja mojego organizmu na klinikę - nie miałam żadnej chemii, a mimo wszystko cały czas wymiotowałam. Ciekawe, kiedy pozbędę się tego odruchu.
Ekstra wkłucie centralne
Najgorsze dla mnie w całym zabiegu pozyskiwania komórek macierzystych było wkłucie centralne - tzw. dializowe, czyli o wiele grubsze niż normalne. Wszystko ze względu na to, że mam słabe żyły - trudno z nich pobrać za pierwszym razem krew na badanie, a co dopiero podłączyć dwa specjalne bardzo grube wenflony do aferezy. W przypadku takich pacjentów stosuje się wkłucie centralne. We mnie zwyczajne wkłucie wywołuje histerię, a co dopiero takie... Lekarz, który w szpitalu zajmuje się wkłuciami jest mistrzem - robi to szybko i sprawnie, mimo wszystko zawsze odstawiam cyrk na łóżku. Po prostu nie potrafię tego znieść spokojnie. Dzisiaj było znośnie, bałam się, że będzie o wiele gorzej. Różnica polegała na tym, że do żyły trzeba było wprowadzić dwie rurki, więc dwa razy lekarz rozpychał żyłę, co jest niezbyt przyjemne. W standardowym wkłuciu robi to tylko raz. Za to szycie za każdym razem dostarcza podobnych doznań...
Udało mi się przed wkłuciem zrobić zdjęcie zestawu rurek, które później zainstalowano w mojej szyi. Na zdjęciu nie wygląda imponująco, ale w rzeczywistości robi wrażenie...
A poniżej moja szyja - na pierwszym zdjęciu z "normalnym" wkłuciem (i jeszcze z włosami - to był pierwszy pobyt w klinice), niżej - ufo, czyli ostające rurki od wkłucia dializowego. Nota bene wszyscy się do mnie dziwnie uśmiechali. Dopiero jak spojrzałam w lustro, to zrozumiałam dlaczego ;-)
Afereza
- polega na podłączeniu delikwenta do maszyny o nazwie separator komórkowy (nieostre zdjęcie poniżej), która wygląda jak z czasów króla Ćwieczka. Jednak jak się dowiedziałam, to najlepsze i najnowocześniejsze urządzenie, jakie się używa na świecie. No cóż, w przypadku ratowania życia nikt nie zastanawia się nad designem. Byłam podłączona dwiema rurkami (wkłucie) przez cztery godziny do tego urządzenia.
Przez pierwszą linię krew
pobierana w sposób ciągły łączyła się z płynem przeciwkrzepliwym i
trafiała do separatora, który izolował komórki macierzyste, drugą linią
pozbawiona tych komórek trafiała z powrotem do organizmu. Cała moja krew
jakieś 2-3 razy przeszła przez to urządzenie, przy czym na zewnątrz
jednocześnie znajdowało się tylko 130 ml krwi. Miałam dużo szczęścia, bo
udało się za jednym razem pozyskać odpowiednią ilość komórek
macierzystych i nie musiałam zostać w szpitalu do jutra.
Po zabiegu lekarz wyciągnął mi wkłucie centralne, poleżałam godzinę, aby zdążyło tam się wszystko zasklepić i wróciłam do domu. Teraz czuję się, jakby mnie pociąg przejechał - obolała (efekt zastrzyków) + zmęczona okrutnie (samym zabiegiem), ale szczęśliwa, że mam to już za sobą :-)
Ważne - każdy dawca szpiku kostnego przechodzi przez podobny zabieg - też przyjmuje zastrzyki, a następnie spędza parę godzin przypięty do separatora.
Dzisiaj byłam w klinice na zabiegu o nazwie afereza, czyli na pobraniu komórek macierzystych z krwi obwodowej. Krew obwodowa zawiera 100 razy mniej komórek macierzystych niż szpik, więc już kilka dni wcześniej wstrzykiwałam sobie w brzuch (tzn. małż to robił) zastrzyki Neupogen, tzw. czynnik wzrostu, który przesuwa komórki macierzyste ze szpiku do krwi (tzw. mobilizacja komórek). Pierwszy zastrzyk wzięłam tydzień temu w piątek rano i potem dwa razy dziennie o 7 i 19. Następnie od poniedziałku zgłaszałam się rano o godzinie 8 na oddział transplantologii, gdzie sprawdzano morfologię krwi i lekarz ustalał, czy jest już wystarczająco dużo odpowiednich komórek. We wtorek zostałam w szpitalu, ale nie na aferezę, lecz na przetoczenie krwi, bo okazało się, że hemoglobina spadła do poziomu 7.0 i faktycznie - zaczynałam się czuć bardzo słabo. W nocy z wtorku na środę poczułam specyficzne łupnięcie w lędźwiach - podobne jak przy zastrzyku z Neulasty, oznaczające, że zastrzyk zaczyna działać. Lekarz od aferezy powiedział, że będziemy pobierać komórki w czwartek, a lekarz prowadzący powiedział ku mojej ogromnej radości, że ma mnie już dość i do godziny mam zniknąć ze szpitala i stawić się dopiero jutro :))) Dodam, że zaskoczyła mnie reakcja mojego organizmu na klinikę - nie miałam żadnej chemii, a mimo wszystko cały czas wymiotowałam. Ciekawe, kiedy pozbędę się tego odruchu.
Ekstra wkłucie centralne
Najgorsze dla mnie w całym zabiegu pozyskiwania komórek macierzystych było wkłucie centralne - tzw. dializowe, czyli o wiele grubsze niż normalne. Wszystko ze względu na to, że mam słabe żyły - trudno z nich pobrać za pierwszym razem krew na badanie, a co dopiero podłączyć dwa specjalne bardzo grube wenflony do aferezy. W przypadku takich pacjentów stosuje się wkłucie centralne. We mnie zwyczajne wkłucie wywołuje histerię, a co dopiero takie... Lekarz, który w szpitalu zajmuje się wkłuciami jest mistrzem - robi to szybko i sprawnie, mimo wszystko zawsze odstawiam cyrk na łóżku. Po prostu nie potrafię tego znieść spokojnie. Dzisiaj było znośnie, bałam się, że będzie o wiele gorzej. Różnica polegała na tym, że do żyły trzeba było wprowadzić dwie rurki, więc dwa razy lekarz rozpychał żyłę, co jest niezbyt przyjemne. W standardowym wkłuciu robi to tylko raz. Za to szycie za każdym razem dostarcza podobnych doznań...
Udało mi się przed wkłuciem zrobić zdjęcie zestawu rurek, które później zainstalowano w mojej szyi. Na zdjęciu nie wygląda imponująco, ale w rzeczywistości robi wrażenie...
A poniżej moja szyja - na pierwszym zdjęciu z "normalnym" wkłuciem (i jeszcze z włosami - to był pierwszy pobyt w klinice), niżej - ufo, czyli ostające rurki od wkłucia dializowego. Nota bene wszyscy się do mnie dziwnie uśmiechali. Dopiero jak spojrzałam w lustro, to zrozumiałam dlaczego ;-)
Afereza
- polega na podłączeniu delikwenta do maszyny o nazwie separator komórkowy (nieostre zdjęcie poniżej), która wygląda jak z czasów króla Ćwieczka. Jednak jak się dowiedziałam, to najlepsze i najnowocześniejsze urządzenie, jakie się używa na świecie. No cóż, w przypadku ratowania życia nikt nie zastanawia się nad designem. Byłam podłączona dwiema rurkami (wkłucie) przez cztery godziny do tego urządzenia.

Po zabiegu lekarz wyciągnął mi wkłucie centralne, poleżałam godzinę, aby zdążyło tam się wszystko zasklepić i wróciłam do domu. Teraz czuję się, jakby mnie pociąg przejechał - obolała (efekt zastrzyków) + zmęczona okrutnie (samym zabiegiem), ale szczęśliwa, że mam to już za sobą :-)
Ważne - każdy dawca szpiku kostnego przechodzi przez podobny zabieg - też przyjmuje zastrzyki, a następnie spędza parę godzin przypięty do separatora.
niedziela, 9 września 2012
I po ESHAPie
Dopiero dzisiaj mogę w miarę spokojnie myśleć o ostatniej chemii. Wiem, że z perspektywy osób leczonych na nowotwory moje doświadczenie jest niewielkie, bo to dopiero była pierwsza chemia, która dała mi popalić. Wcześniejsze eskalowane BEACOPPy przyzwyczaiły mnie do tego, że czuję się w miarę normalnie, a efektem ubocznym jest anemia i niski poziom białych krwinek. Tym razem było trochę inaczej.
Po pierwsze - codziennie przez 24 godziny miałam wlew cisplatyny, która ze wszystkich cytostatyków jest najbardziej wymiotna. Ze względu na moją nadwagę miałam o wiele większą dawkę tego ustrojstwa niż "normlani" ludzie, więc było ciekawie. Lekarze zwiększyli mi dawkę leków przeciwwymiotnych, ale i tak przez pięć dni nic nie przełknęłam, nawet woda mineralna powodowała torsje.
Po drugie - zostałam przewodniona. Piątku i soboty nie pamiętam, to była maligna, nie wiem nawet jak chodziłam do łazienki. Pamiętam ból w klatce piersiowej i głośne charczenie podczas oddychania. W sobotę wieczorem zbadano mi ośrodkowe ciśnienie żylne, wynik - 25 cm, a norma wynosi od 4 do 12 cm. OCŻ odzwierciedla ciśnienie w dużych naczyniach żylnych w okolicy prawego przedsionka. I jak podają źródła on line, jego podwyższenie może powodować niewydolność lewokomorową, zator tętnicy płucnej, niedrożność żyły głównej górnej oraz tamponadę serca. Brzmi to groźnie, ale mam nadzieję, że w moim przypadku dwa-trzy dni takiego nadciśnienia nie miało żadnych skutków ubocznych, poza tymi niedogodnościami, które opisałam. Dostałam furosemid i przez następne godziny oddawałam mocz co pięć minut.
Dziwne też było osłabienie. Ze szpitala wyszłam w poniedziałek, niemal na czworakach. Z każdym następnym dniem było coraz lepiej, a w środę już usiadłam do komputera popracować. Za to w niedzielę w szpitalu korzystałam z wc na kółkach, które stało przy moim łóżku. Nie byłam w stanie dojść do łazienki. Ryzykowne było przemieszczanie się ze stojakiem na kroplówki z pompą w sytuacji, kiedy mam wkłucie centralne i gdyby taki stojaczek się przewrócił (a pompa go dosyć mocno przeważała), to po moim centralnym wkłuciu i żyle głównej górnej.
W miniony czwartek poszłam do przychodni przyklinicznej na badania krwi. Już rano na samą myśl o wyjściu robiło mi się niedobrze. W środku nie rozstawałam się z reklamówką. Jeszcze dzisiaj na myśl o kroplówkach i chemii robię się zielona. Nawet jak otwieram książkę, którą czytałam w szpitalu zaczyna mnie mdlić. To jest klasyczny odruch Pawłowa. Mam nadzieję, że się z tym uporam, bo od poniedziałku codziennie o 8 stawiam się do mobilizacji komórek macierzystych. O tym następnym razem.
Po pierwsze - codziennie przez 24 godziny miałam wlew cisplatyny, która ze wszystkich cytostatyków jest najbardziej wymiotna. Ze względu na moją nadwagę miałam o wiele większą dawkę tego ustrojstwa niż "normlani" ludzie, więc było ciekawie. Lekarze zwiększyli mi dawkę leków przeciwwymiotnych, ale i tak przez pięć dni nic nie przełknęłam, nawet woda mineralna powodowała torsje.
Po drugie - zostałam przewodniona. Piątku i soboty nie pamiętam, to była maligna, nie wiem nawet jak chodziłam do łazienki. Pamiętam ból w klatce piersiowej i głośne charczenie podczas oddychania. W sobotę wieczorem zbadano mi ośrodkowe ciśnienie żylne, wynik - 25 cm, a norma wynosi od 4 do 12 cm. OCŻ odzwierciedla ciśnienie w dużych naczyniach żylnych w okolicy prawego przedsionka. I jak podają źródła on line, jego podwyższenie może powodować niewydolność lewokomorową, zator tętnicy płucnej, niedrożność żyły głównej górnej oraz tamponadę serca. Brzmi to groźnie, ale mam nadzieję, że w moim przypadku dwa-trzy dni takiego nadciśnienia nie miało żadnych skutków ubocznych, poza tymi niedogodnościami, które opisałam. Dostałam furosemid i przez następne godziny oddawałam mocz co pięć minut.
Dziwne też było osłabienie. Ze szpitala wyszłam w poniedziałek, niemal na czworakach. Z każdym następnym dniem było coraz lepiej, a w środę już usiadłam do komputera popracować. Za to w niedzielę w szpitalu korzystałam z wc na kółkach, które stało przy moim łóżku. Nie byłam w stanie dojść do łazienki. Ryzykowne było przemieszczanie się ze stojakiem na kroplówki z pompą w sytuacji, kiedy mam wkłucie centralne i gdyby taki stojaczek się przewrócił (a pompa go dosyć mocno przeważała), to po moim centralnym wkłuciu i żyle głównej górnej.
W miniony czwartek poszłam do przychodni przyklinicznej na badania krwi. Już rano na samą myśl o wyjściu robiło mi się niedobrze. W środku nie rozstawałam się z reklamówką. Jeszcze dzisiaj na myśl o kroplówkach i chemii robię się zielona. Nawet jak otwieram książkę, którą czytałam w szpitalu zaczyna mnie mdlić. To jest klasyczny odruch Pawłowa. Mam nadzieję, że się z tym uporam, bo od poniedziałku codziennie o 8 stawiam się do mobilizacji komórek macierzystych. O tym następnym razem.
poniedziałek, 3 września 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)