Sporo chodziliśmy po górach i o dziwo, moje kolana, w których to umiejscowiły się kryształki kwasu moczowego, ani raz nie przypomniały o sobie. Najnormalniej w świecie chodziłam, skakałam, wdrapywałam się na górki i nic złego się nie stało. Kolana nie bolały, nie musiałam też zażyć żadnego antybiotyku (a też miałam zapas), nie skorzystałam też, dzięki Bogu, z polisy ubezpieczeniowej z opcją 'dla osób z chorobami przewlekłymi'. Jedyne, co zażyłam, to kilka tabletek Coldrexu, bo złapało mnie jakieś przeziębienie.
Do końca nie wierzyłam, że uda się nam wyjechać na ten urlop. Bałam się, że - podobnie jak kilka lat temu - w dniu wyjazdu coś złego się wydarzy i trzeba będzie wszystko odwołać. Albo, że kolana wysiądą na dobre, będę miała nagłą wielką wznowę i nic z tego nie wyjdzie. Oj ja głupia ;) Wyszło wszystko jeszcze lepiej, niż planowaliśmy. Wróciłam zrelaksowana, wymęczona fizycznie, wypoczęta psychicznie, czyli tak, jak lubię najbardziej. A największe zaskoczenie przeżyłam po powrocie, w sobotę wieczorem. Okazało się, że moje jajniki chyba zaczęły pracować, bo dostałam najzwyklejszą na świecie @. Nie jest to zbyt odpowiedni temat do publicznych rozważań, ale przed trzecim BEACOPPem lekarz uprzedził mnie, że kolejna tak silna chemia oznacza, że przejdę w stan menopauzy. A tu taka niespodzianka! I co za tym idzie - same plusy. Bo i mniejsze zagrożenie osteoporozą (kochane estrogeny), i może metabolizm wróci do siebie (i przestanę tyć!), może i poziom kwasu moczanowego przestanie się zwiększać (nie wiem, czy jedno z drugim ma jakiś związek, ale grunt to nadzieja ;).
Wniosek - urlop to bardzo fajna sprawa :-)
Poniżej krótka fotorelacja z podróży.